Sandra Kubicka dopiero co zażegnała kryzys w małżeństwie z Aleksandrem Milwiw-Baronem, a już ma kolejne zmartwienie na głowie. Modelka poinformowała na Instagramie, że znalazła się z rocznym synkiem w szpitalu.
Bycie mamą, to martwienie się o drugiego człowieka do końca życia. Wszystko jest już pod kontrolą, ale co się strachu najadłam, to moje
- poinformowała na InstaStories.

Początkowo Kubicka nie chciała zdradzić co było przyczyną hospitalizacji. Mały Leonard na szczęście jest już w domu, ale jego kłopoty ze zdrowiem niestety się nie kończą.
Młoda mama ostatecznie opowiedziała, dlaczego została z synkiem zabrana do szpitala.

Wyszliśmy ze szpitala i przez najbliższy czas mamy szpital domowy. Wszystko będzie dobrze, ale nie mogę patrzeć, jak on cierpi, gdy się źle czuje. To mnie kiedyś wykończy. Bycie mamą to jest inny poziom zmartwień. Przed ciążą mówiłam, że chcę mieć dwójkę albo trójkę, ale ja nie wiem, czy bym to dźwignęła emocjonalnie. Ten etap, kiedy małe dziecko nie jest w stanie powiedzieć, co je boli, a ty musisz się domyślać, jest dla mnie najgorszy. A pobieranie krwi albo zakładanie wenflonu u dziecka to są tortury... Chcesz pomóc, nie wiesz jak i widzisz tylko, jak twoje dziecko płacze
- przeżywała zmartwiona modelka.

Później opowiedziała o tym, co przytrafiło się Leosiowi kilka miesięcy wcześniej.
Może niektóre mamy pomyślą sobie, że spanikowałam, natomiast Leoś miał kilka miesięcy temu epizod z gorączką i dostał ataku. On nam odleciał, oczy mu się do tyłu wykręciły, dostał drgawek i przestał oddychać. Przez to musieliśmy być w szpitalu przez kilka dni. Jak już raz się coś takiego wydarzy, to trzeba być świadomym, że to już w organizmie jest i może się wydarzyć ponownie przy gorączce, więc przy dzieciach, które mają tendencję do ataków, trzeba zbijać gorączkę, już jak będzie 37,3 °C. Wczoraj Leoś dostał gorączki i ta gorączka zaczęła bardzo szybko rosnąć. Podawałam leki, zbijałam, tak jak w szpitalach zbijają okładami chłodnymi i robiłam wszystko, żeby mu pomóc, ale nic nie działało, absolutnie nic. On zaczął płonąć i ja, wiedząc, że on przy gorączce ma te ataki, a byłam z nim sama, po prostu zadzwoniłam po pogotowie. Panowie przyjechali i nas zabrali do szpitala
- mówiła.

Jak Leoś ma gorączkę, to wszyscy na baczność, żeby tylko nie dostał ataku. Dlatego nie spałam całą noc, czuwałam nad łóżeczkiem i obserwowałam, czy nie ma ataku, czy oddycha
- opowiadała Kubicka.
Na szczęście chwile grozy już za nimi, a mały Leoś zdrowieje w swoim domu.