Wczoraj pisaliśmy o tym, jak na Karola Nawrockiego spadł hejt ze strony pani "ekspert" Marty Rodzik, za to, że... ośmielił się publicznie pocałować swoją żonę.

„To nieprofesjonalne”, „popis”, „manifestacja intymności” grzmiała Marta Rodzik. Postanowiliśmy się zatem przyjrzeć, jak to wyglądało u niedawnego konkurenta w walce o prezydencki fotel, czyli Rafała Trzaskowskiego. Okazuje się, że zastępca Donalda Tuska niemal codziennie całował się z żoną i chwalił się tym w mediach społecznościowych.

Trzaskowski całował się z żoną w Międzyrzeczu, w Warszawie, w hotelu, w kampanijnym autobusie przy przyciemnionym świetle... Ale czy jest w tym coś dziwnego? No właśnie, nam się wydaje, że pocałunek męża i żony to coś... normalnego.

W każdym razie gdy wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej wymieniał uczucia z niedoszłą pierwszą damą, też w biały dzień, na oczach tłumów i kamer, przy dźwiękach hymnów i z flagami w tle , to wtedy nikt nie wzywał obyczajowej policji.

Mało tego, zdjęcia Trzaskowskiego całującego żonę publikowane były wręcz z dumą. Nie tylko na Instagramie, ale też w relacjach, czy w mediach tradycyjnych. Wszędzie było tego pełno. Czyli co, romantyzm selektywny?
Jak widać więc, hipokryzja niektórych komentatorów aż bije po oczach. Bo nagle okazuje się, że całować można, ale tylko jeśli jesteś „z naszej bajki”. W innym wypadku dostaniesz łatkę „populisty z kwiatkiem i amokiem”. Serio?

To może czas pogodzić się z jedną prostą prawdą: politycy to też ludzie. I jeśli ktoś ma szczęście mieć u boku wierną żonę, która wspiera, to pocałunek nie powinien być powodem do hejtu, tylko do refleksji. Że w tym wszystkim, w tej całej politycznej mielonce, zostało jeszcze trochę zwykłego, ludzkiego uczucia.