Krzysztof Rutkowski w rozmowie z Żurnalistą zdradził, że pierwszych dużych pieniędzy dorobił się na przełomie lat 1997/1998, kiedy to na jego konto wpłynęło 540 tysięcy euro, co w tamtych czasach wynosiło około 2 milionów złotych. Od tamtej pory jego popularność nie maleje, a jego usługi cieszą się niesłabnącą popularnością.
Mój status ekonomiczny pozwala mi na to, że nie muszę pracować do końca życia. To są uczciwie zarobione pieniądze. Od 2015 r. odprowadziłem 3,5 mln zł podatku
- chwalił się w podcaście "Wojewódzki&Kędzierski".


fot. AKPA
Tyle kosztują usługi Rutkowskiego
W tej samej rozmowie opowiedział też o cenie swoich usług. Firma Rutkowskiego często zajmuje się śledzeniem niewiernych małżonków. Taka usługa kosztuje 2 tysiące złotych za każdy dzień obserwacji podejrzanego o zdradę. Inaczej sytuacja wygląda w innych przypadkach. Rutkowski przyznaje, że w przypadku porwań rodzicielskich przy ustaleniu swojego wynagrodzenia bierze pod uwagę sytuację ekonomiczną swoich klientów.
Tak czy inaczej, tę robotę musimy robić, bo pomagamy ludziom, czy ci ludzie mają pieniądze, czy nie mają pieniędzy
- podkreśla detektyw bez licencji.
Sytuacja wygląda jeszcze inaczej, gdy porywana jest osoba zamożna. W takim przypadku nie może już liczyć na zniżkę na jego usługi.
Zazwyczaj porywani są bogaci ludzie, nikt biedaka i golasa nie zabiera, bo po co. Porwanie może kosztować około 10-15 tys. euro, którymi zaczynamy
- tłumaczy Rutkowski.

Są zlecenia po 100 tys. euro
Najwięcej pieniędzy firma Rutkowskiego zbija jednak na dużych przedsiębiorstwach.
Są zlecenia, które przyjmujemy za 100 tys. euro plus vat, np. firma, która ma obrotu dziennego 5 mln zł i jest próba jej złowrogiego przejęcia
- wylicza Krzysztof.
Rutkowski zaznacza, że w takich przypadkach chodzi głównie o poważne konflikty pomiędzy rodziną czy wspólnikami, którzy toczą walkę o przejęcie firmy.
Osoba, która czuje się zagrożona, zgłasza się do nas. Robimy zabezpieczenie, czyszczenie tematu i doprowadzamy do tego, że na fotelu prezesa dalej pan siedzi, czyli robimy pewnego rodzaju woltę i doprowadzamy do legalnego rozwiązania tematu. Ktoś płaci w tym momencie 100 tys. euro plus vat, mało tego, mówi, musicie nas obsługiwać, czyli zlecenie się przedłuża i dopłaca nam, powiedzmy 50 tys.
- wyjawił detektyw.
Można pozazdrościć mu takich stawek?