„Gaude, Mater Polonia” czyli „Raduj się Matko Polsko” – to średniowieczny hymn, pieśń, którą zna każdy, kto choć raz zanurzył się w polskiej historii lub uczestniczył w uroczystości uniwersyteckiej. Jest to jeden z najstarszych utworów, być może nawet starszy od „Bogurodzicy”, reprezentujących lirykę polsko-łacińską. Hymn chwały, dumy i tożsamości. Jego rękopis, przechowywany przed II Wojną Światową w Bibliotece Seminaryjnej w Płocku, został ukradziony przez Niemców w 1941 roku. Przez dekady uznawany za zaginiony, odnalazł się pod koniec 2023 roku w berlińskiej Staatsbibliothek. Zapakowany w karton, zapomniany, jakby był niczym więcej niż starą gazetą.
To powinien być moment triumfu. Oto nasza kultura, nasza pamięć, nasz artefakt – odnaleziony po latach. Ale zamiast rewindykacji, zamiast dumnego „to nasze”, usłyszeliśmy coś zupełnie innego.

Ministerstwo Kultury: „Mamy wątpliwości”
Poseł Paweł Jabłoński zapytał resort kultury, jakie działania podjęto, by odzyskać rękopis. Odpowiedź? Kuriozalna. Ministerstwo, pod kierownictwem Marty Cienkowskiej i w cieniu Koalicji 13 grudnia stwierdziło, że nie ma pewności, czy rękopis należy do Polski. Mimo pieczęci polskiej biblioteki. Mimo historycznych źródeł. Mimo oczywistości.
„Dopiero gdy znajdziemy niepodważalny dowód, że rękopis jednej z najstarszych polskich pieśni jest naprawdę własnością Polski – dopiero wtedy pokrętnie wniosą do Niemców, żeby oddali to co ukradli”
– komentował Jabłoński.
🤯 To jest jednak szokujące – nawet jak na standardy tej ekipy.
— 🇵🇱 Paweł Jabłoński (@paweljablonski_) November 8, 2025
Pamiętacie sprawę rękopisu „Gaude, Mater Polonia” z pieczęciami Biblioteki Seminaryjnej w Płocku? W 1941 ukradli go Niemcy – a pod koniec 2023 r. rękopis znaleziono w berlińskiej Staatsbibliothek.
Sprawa jest… pic.twitter.com/8K2hUWSyur
Absurd, bolący bardziej niż kradzież
To nie jest tylko sprawa jednego dokumentu. To sprawa naszej godności. Bo jeśli państwo polskie nie potrafi stanąć w obronie własnego dziedzictwa, to kto ma to zrobić? Jeśli musimy udowadniać, że coś, co zostało nam zrabowane, jest nasze – to znaczy, że przestaliśmy być gospodarzami własnej historii.
To jakby ktoś ukradł ci rodzinne zdjęcie, a ty musiałbyś przed sądem udowadniać, że naprawdę jesteś na nim obecny.

Społeczna reakcja: gniew, ironia, niedowierzanie
W mediach społecznościowych zawrzało. Internauci piszą o „proniemieckim rządzie”, o „zdradzie pamięci”, o „historycznym upadku”. Niektórzy żartują, że może trzeba będzie „odnaleźć rękopis w niemieckim sądzie”.
To nie są tylko komentarze. To krzyk. Krzyk ludzi, którzy czują, że coś im się odbiera – nie tylko dokument, ale poczucie przynależności.

Nie trzeba być historykiem, by zrozumieć, że kultura to nie zbiór eksponatów. To nasza pamięć, nasza tożsamość, nasza siła. Jeśli nie potrafimy jej bronić to znaczy, że pozwalamy, by inni pisali naszą historię za nas.
Nic dziwnego, że coraz więcej Polaków uważa obecny rząd za proniemiecki. Bo jeśli nie chcemy dbać o swoje, to może już nie jesteśmy sobą? Skoro państwo polskie ma wątpliwości, czy w ogóle poprosić Niemców, by łaskawie oddali nam to, co nam ukradli, to znaczy, że coś bardzo ważnego zostało nam odebrane. I nie chodzi tu jedynie o rękopis, ale godność, która również jest bezcenna.


Dołącz do dyskusji!
Podziel się swoją opinią o artykule
💬 Zobacz komentarze