Był rok 2002, Rutnicki miał 23 lata i studia z politologii w Poznaniu, ale marzył raczej o scenie niż Sejmie. Wystąpił w pierwszej edycji „Idola”, śpiewał Dżem, zaskarbił sobie sympatię widzów i dotarł do finałowej dziesiątki. Głos miał taki sobie, ale charyzmy mu nie brakowało. To jednak nie widzowie, a wyborcy ostatecznie wynieśli go na szczyt – bo w 2005 roku wszedł do Sejmu z ramienia Platformy Obywatelskiej i siedzi tam do dziś.

W tym czasie pełnił różne funkcje, zasiadał w komisjach, szczególnie w tej od kultury fizycznej i sportu – co zapewne uznano za wystarczające doświadczenie, by powierzyć mu teraz całe ministerstwo. Zastępuje Sławomira Nitrasa, który jeszcze niedawno zapowiadał stworzenie Narodowego Centrum Sportu z wieżą do skoków do wody – mimo że w Polsce, delikatnie mówiąc, trudno znaleźć basen z odpowiednimi warunkami. Cóż, może minister Rutnicki dorzuci do tego karaoke z Dżemu i wtedy wszystko nabierze sensu.

Rekonstrukcja rządu, w której Rutnicki dostał nominację, nie przebiegła w atmosferze zgody. Wręcz przeciwnie – w mediach i kulisach politycznych aż huczało. Jeden z polityków obozu rządzącego, cytowany anonimowo przez Onet, podsumował ją jednym zdaniem: „To są jakieś jaja”. Tusk mówił co prawda o „porządku i przyszłości”, ale nawet wyborcy KO zaczynają się niecierpliwić. Krytykują brak twardych decyzji, ślamazarność w reformach, a rekonstrukcję odbierają nie jako nowy rozdział, ale jako kosmetykę wizerunku. Tymczasem pojawiają się nowe twarze – tylko że zamiast ekspertów od sportu, widzimy byłych uczestników talent show.

Ale może właśnie o to chodziło? Może sport w Polsce potrzebuje teraz więcej show niż strategii? Więcej entuzjazmu niż kompetencji? Rutnicki z pewnością poradzi sobie z kamerą, z konferencją prasową, z przekazem dnia, ale czy poradzi sobie z budowaniem systemu szkolenia młodzieży, finansowaniem sportu amatorskiego czy infrastrukturą – to już zupełnie inna piosenka. I, jak to w „Idolu” bywało, czas pokaże, czy przejdzie do kolejnego etapu, czy odpadnie w pierwszym głosowaniu.
Jedno jest pewne: w rządzie Tuska nie brakuje niespodzianek. Tyle że zamiast strategii politycznej, zaczynamy oglądać reality show.
