Zagrał Tomasza Komendę. Piotr Trojan szuka kolejnych aktorskich wyzwań. Może tym razem horror?

Kreacje aktorskie w "25 latach niewinności" oraz "Johnnym" przyniosły mu wielką popularność i uznanie filmowej branży. Piotr Trojan uwielbia wyzwania i doskonale sprawdza się zarówno w roli mordercy, jak i ofiary. Już niebawem zobaczymy go galopującego na koniu w filmie "Wielka Warszawska".

6 minut czytania

Serial "Lady Love" w reżyserii Bartosza Konopki, który zadebiutował pod koniec roku na platformie Max Original, zbiera bardzo dobre recenzje. Dzięki tej historii przenieśliśmy się do świata branży dla dorosłych, a także kolorowego świata lat 80-tych i 90-tych w RFN i Polsce.

To pierwszy polski serial o branży filmów dla dorosłych, inspirowany prawdziwą historią. Główna bohaterka Lucy, którą gra Anna Szymańczyk, ucieka z szarego PRL-u do Niemiec, gdzie próbuje znaleźć pracę i spotyka na swojej drodze okrutnych facetów. W barze trafia na Janka, którego gram ja. On też jest Polakiem, który uciekł za granicę. Mój bohater to taki kolorowy ptak. To on namawia Lucy, żeby wykorzystała swój talent. Przekonuje ją, że może władać mężczyznami w branży filmów dla dorosłych. Janek to chyba jedyny dobry facet, który staje na drodze głównej bohaterki.

Dla odmiany w filmie "Diabeł" zagrałeś złego faceta, bezwzględnego gangstera. Miałeś z tego frajdę?

I to jaką! Lubię mordować, zabijać, strzelać (uśmiech - przyp. red.). Strzelałem z tak wielu broni, że nawet tego nie zliczę. Na planie byli konsultanci, kaskaderzy, mieliśmy kursy z posługiwania się bronią. Dobry w tym jestem. Chwytam za broń i mogę strzelać z różnego kalibru. Gangster Kantor to moje totalne przeciwieństwo, tym większą miałem frajdę wcielając się w tę postać.

Jacek Kurnikowski/AKPA

Akcja "Diabła" toczy się w małym miasteczku na Górnym Śląsku. Twój bohater walczy z byłym komandosem, którego zagrał Eryk Lubos. Obaj pochodzicie z Tarnowskich Gór i właśnie tam kręcone były zdjęcia. Czułeś, że jesteś u siebie?

Jo godom po ślonsku (uśmiech - przyp. red.). Ostatnio w kinie dubbingowałem nawet "Kilera" po śląsku. "Jo żech Kiler. Kaj mosz ta klapsznita?" - mówiłem. Cieszę się z takich inicjatyw. Widziałem też jak dziewczyny z Teatru Śląskiego dubbingowały "Shreka". Wspaniała zabawa! Fajnie, że nie tłamsi się tego języka, kocha swoje korzenie i jest się dumnym ze swojej małej ojczyzny. Ucieszyłem się na wieść, że film kręcimy w Tarnowskich Górach. Miasto pokazane jest co prawda mrocznie, ale reakcje mieszkańców są bardzo pozytywne. Ślązacy mają charakter i temperament. Jak kochają to kochają, a jak nie lubią, to też tego nie ukrywają. Kocham Śląsk i chciałbym, żeby produkowało się tu więcej filmów. Ostatnio na przykład Maciej Pieprzyca kręcił na Śląsku serial "Ołowiane dzieci" o epidemii ołowiu. Moim zdaniem są tu świetne lokacje.

Plenery na Dolnym Śląsku cieszą się zdecydowanie większym zainteresowaniem filmowców. Kręcono tu m.in. "Rojsta", "Wielką wodę", "Czarne stokrotki", "Znaki", "25 lat niewinności" czy "Szadź" z Twoim udziałem.

"Szadź" kręciliśmy też nad Zegrzem. Realizowaliśmy kryminał, ale atmosfera na planie była pełna humoru. Pamiętam, że po mrocznej scenie z moją serialową macochą Jowitą Budnik, zrobiliśmy sobie ognisko i wszyscy dobrze się bawili, a w przerwach miedzy ujęciami wskakiwaliśmy do wody, żeby popływać. Serial miał świetną oglądalność.

Niemiec/AKPA

Szkoda, że czwarta seria była ostatnią. Z drugiej strony, nieudolność policji też ma swoje granice.

Wiadomo, ileż można ścigać seryjnego mordercę. Choć bardzo chętnie przejąłbym tę rolę. Lubię ten moment, kiedy uruchamia się kamera i mogę być kimś zupełnie innym. Patrzę na ekran i nie poznaję siebie. Nie wiem, z czego to się bierze, bo nie jestem aktorem analitycznym, lecz raczej intuicyjnym.

Kiedy najbardziej zadziwiła Cię Twoja ekranowa metamorfoza?

To było na planie "25 lat niewinności". Kręciliśmy akurat scenę w sądzie i Janek Holoubek chciał mi coś pokazać. Na podglądzie kamery zobaczyłem przerażająco bladego i wychudzonego człowieka, którym w swoim wyobrażeniu absolutnie nie byłem. Tak głęboko zanurkowałem w tę rolę. To był szok - nie widzę siebie! Niedawno miałem okazję jeszcze raz obejrzeć "25 lat niewinności"

W Kinotece, w ramach akcji "Kino bez maseczek", gdzie pokazywane były filmy, które ze względu na pandemię nie miały szerokiej dystrybucji kinowej, albo nie miały jej wcale. Zderzenie się po latach z tym filmem oraz publicznością, która tak emocjonalnie go odbierała, było dla mnie niesamowitym przeżyciem. Zwłaszcza że życie napisało swój scenariusz. Choroba i śmierć Tomka oraz skomplikowane relacje rodzinne pozbawiły tę historię happy endu. Serce się kraje, kiedy czytam rozmowę z Teresą, mamą Tomka. Straszne i smutne.

Marcin Gadomski/AKPA

Bagaż prywatnych wspomnień i doświadczeń przeszkadza czy pomaga?

Pomaga. Dość często zdarza mi się przenosić prywatne emocje i doświadczenia do filmu. Kiedy kręciliśmy w hospicjum "Johnnego", mój bohater Patryk przysłuchiwał się wyznaniu jednej z pensjonariuszek, która nagrywała swoje pożegnanie dla bliskich. W tej scenie miałem przed oczami moich bliskich, którzy odchodzili. Myślałem o nich. Kamera doskonale to wyłapała. Niesamowite! Okazuje się, że można powiedzieć coś ważnego ze swojego życia i nie trzeba tego robić bezpośrednio. Można pożegnać się z kimś przez taką właśnie scenę i pokazać jakie to trudne.

Paulina Gałązka, Dawid Ogrodnik, Aleksandra Popławska - wasze zawodowe ścieżki przecinały się w niejednej produkcji.

Cieszę się. Z Pauliną Gałązką mamy dużo zawodowych wspomnień. Mordowaliśmy razem w serialu "Znaki" (uśmiech - przyp. red.). Bliskie relacje pomagają w budowaniu roli, bo wiesz jakiego masz partnera. Kiedy trafi ci się gorszy dzień, ta osoba cię zrozumie. A co najważniejsze są to świetni fachowcy, z którymi można wejść na wyższy poziom aktorstwa. Grać z nimi to sama przyjemność, nie tylko w kinie akcji.

Marcin Gadomski/AKPA

Hugh Grant zagrał ostatnio w horrorze. Też byś się skusił?

Pewnie! Atmosfera strachu, trupy, krew i flaki na wierzchu - chętnie zagrałbym w horrorze. Myślę, że miałby z tego olbrzymią frajdę. Co prawda w horrorach większość bohaterów z reguły szybko ginie, ale co tam! W fajnym horrorze mógłbym zagrać nawet najgłupszą postać.

Tymczasem, dzięki filmowi "Wielka Warszawska", miałeś okazję nauczyć się jazdy konnej.

To było wyzwanie! Nie potrafisz jeździć konno i nagle masz wystartować w wyścigach na Służewcu. Miałem pół roku na naukę. Kiedy pierwszy raz pojechałem do stadniny, nogi mi się trzęsły. Bałem się, ale powolutku zacząłem jeździć. Razem z Tomkiem Ziętkiem, który gra główną rolę i też był na bakier z tą dyscypliną. Zaczęliśmy od zwykłych kółeczek na padoku. Kiedy na koniec zrobiliśmy materiał promocyjny, jak galopujemy razem po lesie, pomyślałem, że to niesamowite. Bałem się koni, a teraz je kocham. Za każdym razem jadąc do stadniny do Słupna przywożę im marchewkę, jabłka. Wiem, jak się nazywają, znam nawet kota, który tam rządzi. Zaledwie pół godziny drogi od Warszawy i jestem w zupełnie innym świecie.

Czy w filmie dosiadaliście prawdziwych koni wyścigowych?

Nie, prawdziwe konie wyścigowe zobaczyliśmy dopiero na Służewcu. Nasze były zdecydowanie grubsze, kaskaderskie, te same, które grały m.in. w "Koronie królów". Można strzelać, krzyczeć, wysadzać bomby - ich nic nie wystraszy. Wspaniała przygoda!

Źródło: AKPA