Wybrana przez premiera prowansalska rezydencja Château Des Alpilles, w której doba kosztuje ok. 2500 zł., bardziej przypomina scenografię z filmu o arystokracji niż miejsce pracy dla lidera państwa, które boryka się z wieloma kryzysami. Jak zdradził nasz informator, premier bawił w pałacu otoczonym siedmiohektarowym parkiem, basenem i barem pełnym alkoholi z całego świata.
Apartamenty z klasą (i odpowiednią kasą)
Wnętrza pałacu, w których wypoczywał premier Tusk, to mariaż francuskiej elegancji z dekadencją, której nie powstydziłby się sam Ludwik XIV. Apartamenty zdobią antyczne meble, jedwabne zasłony i marmurowe łazienki. Kamienne podłogi, skórzane fotele, sztuka współczesna na ścianach i bar niczym spełnienie marzeń każdego konesera luksusu.

Bar pełen pokus
W barze, jak przystało na miejsce odpoczynku premiera, znajdziemy najlepsze cygara, koniaki i whisky z Japonii, Szkocji i Kentucky. Luksus, który Tusk bardzo sobie ceni. I może sobie na niego pozwolić.
Premier może tu wybierać spośród alkoholi z całego świata, delektować się najlepszymi cygarami i rozsiadać w fotelu, wśród innych bogatych elit.

Premier przez Wi-Fi
Jak wskazują jego partyjni koledzy, Tusk najcięższe sprawy państwowe woli omawiać z dystansu. Najlepiej przez Wi-Fi. Widocznie, wg Tuska, „premierować” wielomilionowym krajem można on-linowo lub z ukrycia.
Menu dla wybranych (czytaj: bardzo wybranych)
W pałacowej restauracji ceny nie pozostawiają złudzeń. To nie jest miejsce dla przeciętnego obywatela. Oto kilka przykładów: carpaccio z labraksa z brzoskwinią i kolendrą - 24 euro, grillowany antrykot Angus z grzybami balsamicznymi - 40 euro, burger z cukinii z serem i awokado - 25 euro, a domowe frytki, bagatela, można zjeść za „tylko” 11 euro, czyli jakieś 50 złotych.
Bo przecież premier byle czego do ust wkładać nie będzie. Camargue red rice z aioli? Proszę bardzo. Melon Cavallion za 25 euro? Naturalnie. Nawet sałatka z miętą z ogrodu kosztuje więcej niż przeciętny obiad w Warszawie.

Basen, leżak i prowansalskie słońce
Gdy w kraju wrze, premier może pływać do woli w hotelowym basenie, relaksować się na leżaku i podziwiać widoki, które bardziej przypominają folder reklamowy niż rzeczywistość polityczną. A wszystko to w otoczeniu zieleni, śpiewu ptaków i absolutnego braku odpowiedzialności.
Donald Tusk, jak na rasowego króla salonów przystało, którego, jak mówił o sobie „nikt w Europie nie ogra”, udowadnia, że można być premierem i jednocześnie mistrzem unikania. Gdy w Polsce dzieją się rzeczy ważne, on wybiera luksus, ciszę i dystans. Bo przecież nie po to był „królem Europy”, żeby teraz zajmować się dronami, kryzysami i… obywatelami.
„Zawsze, gdy coś się dzieje ważnego, Tusk znika. Dematerializuje się. Nie ma go. Tak jest i teraz. Stało się to już taką regułą, że szokiem byłoby, gdyby nieoczekiwanie wychynął i miał coś do powiedzenia”
— napisała pani Anna w mediach społecznościowych. Ten krążący niegdyś w sieci komentarz, odnosił się do sytuacji, gdy Donald Tusk milczał w obliczu kryzysu na polsko-białoruskiej granicy. Nawet politycy jego własnej partii próbowali tłumaczyć jego nieobecność, co tylko podsycało spekulacje o jego skłonności do „znikania” w kluczowych momentach.