Słoik wygląda jak z kuchni babci. Logo sugeruje domowy wyrób, obok „gwarancja jakości” sklepu, który towar sprzedaje. Wszystko jak trzeba. Tyle że wystarczy obrócić etykietę i przestaje być swojsko: „Wyprodukowano w Indiach”. Korniszony z chili, prosto z Indii. Niestety, nie tylko one.
Brzmi jak żart? To nagrana rzeczywistość. Internet obiega fala filmów i zdjęć, a ludzie pytają wprost: skoro to takie „nasze”, to dlaczego płynie przez pół globu?
Co to kuẓ̌wa jest? Z Indi? Naprawdę potrzebujemy ogórków z Indii?
— Pola (@pola_app) October 31, 2025
Czy widzą to rolnicy, którym bardziej się opłaca zaorać pole pomidorów, niż je zebrać?
Czy widzą to ci wszyscy, którzy... pic.twitter.com/RtauTAj57I
Rolnik dzisiaj liczy grosz do grosza, walczy o przetrwanie i patrzy, jak ceny w skupie stoją w miejscu, podczas gdy rachunki puchną.
Problem leży gdzie indziej. Wielkie sieci grają w grę, w której liczą się excelowe kolumny i marketingowe sztuczki, a nie żywność z realnego pola. Niestety, polski producent nie może też liczyć na pomoc rządu.

Rolnicy, kiedy wreszcie weźmiecie sprawy w swoje ręce?
- pyta jeden z komentujących. Zwolennicy importu powiedzą piszą:
Przecież to globalny rynek
Jasne, tylko nie karmmy ludzi bajką, że kupują produkt wspierający polską wieś. Bo wieś z indyjskich ogórków nie ma nic, ani złotówki, ani sensu. Zamiast prostego „wyprodukowano w Indiach” na przodzie, otrzymujemy patriotyczny anturaż jak z reklamy na dożynki.

I to w chwili, gdy rolnicy wyjeżdżają na drogi, proszą o równe zasady, o ochronę rynku przed zalewem tanizny, o elementarną przewidywalność. Państwo powinno stać za nimi murem, a nie rozkładać ręce, kiedy korporacje przewożą „polskie” smaki kontenerem przez siedem mórz.


Dołącz do dyskusji!
Podziel się swoją opinią o artykule
💬 Zobacz komentarze