60 lat temu powstały Czerwone Gitary
Dokładnie 60 lat temu powołano do życia jeden z najbardziej kultowych polskich zespołów. Czerwone Gitary były poniekąd odpowiedzią na założoną pięć lat wcześniej grupę The Beatles. Udało się w Polsce wywołać szał, który z niesłabnącą siłą trwał przez dekady, a nawet do dziś ich piosenki potrafią być największymi hitami na festiwalach, weselach czy studniówkach. Zespół został założony przez Bernarda Dornowskiego, Jerzego Kosselę, Krzysztofa Klenczona i Henryka Zomerskiego oraz Jerzego Skrzypczyka. To oni byli sercem grupy, a przez kolejne lata dołączali do nich inni muzycy, w tym Seweryn Krajewski. Polki szalały na ich koncertach, a każdy z członków miał liczne grono groupies.
Krzysztof Klenczon wyróżniał się na tle kolegów, choć w gruncie rzeczy każdy z nich zwracał na siebie uwagę. Gdy wchodził w wielki świat, miał zaledwie 23 lata i głowę pełną marzeń i planów. Chyba nikt z nich nie spodziewał się, że kariera nabierze takiego tempa. Gdy do grupy dołączył Seweryn Krajewski w wyniku wewnętrznych perturbacji, nic nie zapowiadało, że jeden z założycieli opuści muzyczne szeregi. Nieporozumienia zaczęły się piętrzyć, a najbardziej widoczne były na linii Klenczon – Krajewski. Ich konflikt w pewnym momencie zaczął wykraczać poza tę dwójkę i dotknął cały zespół. Członkowie nie byli w stanie pogodzić się z tym, dlatego podjęli trudną decyzję. Zdecydowali, że to Krzysztof Klenczon ma opuścić grupę.
Nowy rozdział Krzysztofa Klenczona
Zaczął się trudny czas dla Klenczona, który nie rozumiał podjętej przez kolegów decyzji. To on w końcu odpowiadał za stworzenie takich hitów jak „Kwiaty we włosach” czy „Nikt na świecie nie wie”. Stawiał swoje kroki w nowym zespole Trzy Korony, dla której stworzył takie przeboje jak „10 w skali Beauforta” czy „Nie przejdziemy do historii”. W pewnym momencie jego przygoda z muzyką przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, w których osiadł z żoną i córkami. Muzyka zeszła na dalszy tor, a on został taksówkarzem.
Krzysztof wiódł szczęśliwe życie z Alicją, ale tragiczny wypadek odebrał im całe szczęście. 7 kwietnia 1981 roku uderzył w nich pijany kierowca ciężarówki. Alicja była tylko lekko ranna, ale to Krzysztof doznał urazu aorty i miał złamane żebra. Trafił na stół operacyjny, ale nie udało się go uratować. Jego żona wiele lat później w rozmowie z „Faktem” powiedziała:
Jego śmierć mnie załamała. Myślałam o tym, żeby ze sobą skończyć, ale miałam dzieci, więc po prostu nie mogłam tego zrobić. Łapałam się na tym, że gdy widziałam szczęśliwe i młode małżeństwo, zadawałam sobie pytanie "dlaczego on żyje, a mój Krzysztof nie.
Krzysztof Krawczył o Krzysztofie Klenczonie
O tej tragedii wspominał często także Krzysztof Krawczyk, który widział się z przyjacielem tuż przed tragedią. Miał do końca życia o to do siebie pretensje, że rozmowa nie potoczyła się chwilę dłużej, ponieważ wówczas Krzysztof Klenczon nie spotkałby na swojej drodze pirata drogowego. W rozmowie z TVP Historia tak o tym mówił:
Nie zapomnę tej chwili, której nie mogłem sobie darować. Złapał mnie tak mocno w ramiona, ścisnął mnie tak za skórę na plecach i powiedział: "Nie jedź jeszcze", a ja się wyrwałem i powiedziałem, że żona moja przyjeżdża i muszę odebrać ją z lotniska. I tego dnia właśnie trzasnęli w niego jacyś Meksykanie.
Choć Krzysztof Klenczon odszedł zbyt wcześnie, w pamięci Polaków pozostanie jako jeden z najbardziej płodnych artystów z charyzmą i ogromnym talentem.