Głos jak dzwon, urok jak z bajki, kariera jak z filmu...
Zaczęło się od piosenki "Prześliczna wiolonczelistka". To właśnie tam, u boku zespołu Skaldowie, młodziutka Ewa – jeszcze wtedy studentka – rzuciła urok nie tylko na widzów, ale i na... Janusza Kondratiuka. Reżyser, który "lepił ją jak plastelinę", jak sama wspominała, był jej pierwszą wielką miłością.
– „Lepił mnie jak plastelinę. (...) Uczył mnie, jak patrzeć na świat, by wyciągać z tego przytomne wnioski dla siebie”
– mówiła w „Wysokich Obcasach Extra”.
Związek z Kondratiukiem skończył się jednak boleśnie. Po ślubie przyszły zdrady, apodyktyczność i gorzkie rozczarowania.
– „Byłam młoda i głupia, on wiedział więcej. Niezłą szkołę przy nim przeszłam”
– przyznała w wywiadzie dla "Rewii".

Miłość numer dwa: "Wujek Miś" od Fiata
Prawdziwe szczęście znalazła... w Polmozbycie. Dosłownie. Jej fiat się zepsuł, a mechanikiem, który go reanimował, okazał się Zbigniew Pernej – inżynier z sercem na dłoni i pasją do samochodów. Po 17 latach randek powiedziała mu: „Zbigniewie, ożenisz się ze mną?”, a on – choć przerażony – nie miał wyjścia.
– „Znajomi mówią na niego Wujek Miś. Był potężnym mężczyzną, tak go nazwałam. I tak został”
– mówiła z uśmiechem w „Twoim Stylu”.
Spędzili razem 44 lata. Nie mieli dzieci, ale tworzyli rodzinę pełną miłości i psów. Przenieśli się pod Warszawę, gdzie na dole domu był warsztat, a na górze – królestwo aktorki: bibeloty, kicz i czułość. Małżeństwo – mimo burz i rzucanych talerzy – trwało w najlepsze.
– „Jesteśmy z różnych bajek, toteż kłócimy się gorąco. (...) Już rzadziej tłukę talerze, a mąż nie rzuca telefonem o podłogę”
– zdradziła.

Boże Narodzenie, które zabrało wszystko
W 2021 roku przyszedł cios, który do dziś rozrywa jej serce. W Wigilię jeszcze spacerowali razem, dzień później – Zbigniew Pernej nie żył. Zmarł we śnie na zawał serca.
– „25 grudnia 2021 r. zmarł mgr inż. Zbigniew Pernej. Mój ukochany mąż. (...) Jak wytrzymać twoją nieobecność, kochany?”
– napisała.
To właśnie wtedy zaczęła się jej powolna ucieczka ze świata.

Wielki powrót... i brutalna przeszkoda
Młodsze pokolenie poznało ją dopiero w Netfliksowym "Sexify". Starsi pamiętają z "Hydrozagadki", "Seksmisji", "Vabanku", "07 zgłoś się" czy "Lokatorów". Ale zamiast triumfalnego powrotu na deski teatru – przyszło załamanie.
– „Ja przez kilka miesięcy nie chodziłam. Nawet nie wiem, czy byłabym w stanie fizycznie dać radę. Omijają mnie w tej chwili niezwykłe teatralne rzeczy (...). Pojawia się iskierka i marzenie, by zagrać. A zaraz potem myśl: 'Nie, nie możesz tego zrobić, dziewczynko, bo nie chodzisz’”
– wyznała w rozmowie z „Super Expressem”.
Jakby tego było mało, Szykulska wróciła do starego wroga – papierosów. Przez dekady paliła, rzuciła, przytyła... i znów zaczęła palić. Wprost mówi, że to jej "największa klęska":
– „Czułam się znacznie lepiej. (...) Natomiast przytyłam około 10 kg. I między innymi to spowodowało, że rozwaliłam sobie ten kręgosłup. (...) Nie lubię siebie za to”
– mówiła w „Super Expressie”.

Chce żyć. Chce grać. Chce jeszcze wrócić
Mimo wszystko – nie poddaje się. Grała w "Mój agent", ostatnią dużą rolę miała w "Leśniczówce". Ale serce wciąż bije dla teatru.
– „Bez pracy trudno się żyje, a że ja chcę dalej żyć, to też chciałabym pracować”
– przyznała z nadzieją.
Czy jeszcze pojawi się na scenie? Nie wiadomo. Ale jedno jest pewne – Ewa Szykulska nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
